IV pielgrzymka Jana Pawła II do Polski w 1991 r. Trudny dar wolności – o. Maciej Zięba OP

Poniżej przypominamy tekst zmarłego w grudniu 2020 roku ojca Macieja Zięby, który pomimo upływu czasu wydaje się być aktualny i dzisiaj w 30. rocznicę tego wydarzenia.

Bez wątpienia była to najbardziej dramatyczna pielgrzymka. By to zrozumieć, trzeba sobie przypomnieć jej kontekst. Polska w ciągu zaledwie paru miesięcy zmieniła system polityczny, ekonomiczny i – w znacznej mierze – kulturowy. Wprawdzie, na szczęście, nie polała się krew, ale w społeczeństwie dokonała się prawdziwa rewolucja. W dodatku najbardziej znaczące i odważne grupy społeczne w PRL poczuły się w wolnej Polsce pokrzywdzone.
Fot. Stanisław Składanowski
Zimna wojna religijna
Wielkie, nieefektywne zakłady przemysłowe są zamykane, a robotnicy idą na – nieznane w PRL – bezrobocie; PGR-y są likwidowane, a hołubieni w PRL prywatni producenci żywności, chłopi, nagle są zagrożeni nadprodukcją ergo bankructwem; szanowany dotąd przez wszystkich Kościół atakowany jest przez media za cenzurowanie i kontrolowanie życia publicznego (post-komuniści wmawiają społeczeństwu, że czarny zastąpił czerwonego). Mamy więc do czynienia w początku lat dziewięćdziesiątych z trwającą w Polsce – jak to określił jeden z publicystów – zimną wojną religijną. Większość społeczeństwa żyje w totalnej niepewności jutra (choćby dlatego, że szaleje inflacja), a całe społeczeństwo doświadcza wielkiego szoku transformacji. Nie trzeba dodawać, że taki stan nie sprzyja racjonalnej debacie, wspiera natomiast poglądy skrajne i demagogiczne.

Do takiej właśnie Polski, mając jako hasło przewodnie: Bogu dziękujcie… Ducha nie gaście, przyjeżdża Jan Paweł II w 1991. Ten trudny i bolesny kontekst pomaga zrozumieć, dlaczego pielgrzymka ta nie została właściwie zrozumiana, a nawet dobrze przyjęta. Media i kręgi niechętne Kościołowi dopatrywały się bowiem wszędzie deptania procedur demokratycznych oraz papieskich aspiracji do chomeinizacji państwa i złamania jego świeckości. Po drugiej stronie ideologiczni politycy i działacze katoliccy doszukują się w wypowiedziach Ojca Świętego pełnej konfirmacji swych radykalnych poglądów, często wręcz niezgodnych z katolicką nauką społeczną. Prawda jest jednak zupełnie inna. Tematem papieskiej wizyty jest Dekalog, a jej podstawową tezą konstatacja: żywotna demokracja potrzebuje podglebia wartości, że jej istotą nie są same tylko głosowania i procedury, ale stale pielęgnowana kultura demokratyczna.
Sama wolność nie wystarczy
Jednym z podstawowych tematów, o których mówi Papież, jest dobre korzystanie z wolności. Dobrze przecież znamy przypadki jej nadużywania – to czasy saskie, o których – jako o wielkim ostrzeżeniu dla współczesnej Polski – mówił w Warszawie Jan Paweł II. Wypowiedział się też na temat wielkiej roli mediów oraz ludzi wpływających na opinię publiczną, w tym polityków, w procesie kształtowania demokracji. Sama wolność wypowiedzi nie wystarczy, przypomniał Jan Paweł II w Olsztynie. Można bowiem prawdę ideologizować i upartyjniać: Niewiele daje wolność mówienia, jeżeli słowo wypowiedziane nie jest wolne. Jeśli jest spętane egocentryzmem, kłamstwem, podstępem, a może nawet nienawiścią i pogardą dla innych – dla tych, którzy różnią się narodowością, religią albo poglądami. Niewielki będzie pożytek z mówienia i pisania, jeżeli słowo będzie używane nie po to, aby szukać prawdy i dzielić się nią, ale tylko by zwyciężać w dyskusji i obronić – może właśnie błędne – stanowisko. Demokracja musi być budowana na solidnych aksjologicznych fundamentach, których źródłem jest uniwersalny Dekalog. Dopiero w tym kontekście można w demokracji używać swojej wolności: Tak, trzeba wychowania do wolności, trzeba dojrzałej wolności. Tylko na takiej może się opierać społeczeństwo, naród, wszystkie dziedziny jego życia, ale nie można stwarzać fikcji wolności, która rzekomo człowieka wyzwala, a właściwie go zniewala i znieprawia. Z tego trzeba zrobić rachunek sumienia u progu III Rzeczypospolitej.
Nie ma „końca historii”
Szczególne znaczenie w budowaniu kultury i wspólnoty demokratycznej, a więc dojrzałego i wspólnego korzystania z wolności, zajmuje rodzina. Papież w ostrych słowach przeciwstawia się – rozpowszechnionej wśród elit – filozofii indywidualizmu i wierze w niejako samoczynny charakter demokracji. Takie przekonania rozbijają tkankę społeczną i grożą autodestrukcją demokracji. Jan Paweł II zwraca na to uwagę w dramatycznych i bardzo osobistych słowach: Czy wolno lekkomyślnie narażać polskie rodziny na dalsze zniszczenie? Nie można tutaj mówić o wolności człowieka, bo to jest wolność, która zniewala. Może dlatego mówię tak jak mówię, ponieważ to jest moja matka, ta ziemia! To jest moja Matka, ta Ojczyzna! To są moi bracia i siostry! I zrozumcie to wy wszyscy, którzy lekkomyślnie podchodzicie do tych spraw, zrozumcie, że te sprawy nie mogą mnie nie boleć! Was także powinny boleć! Łatwo jest zniszczyć, trudniej odbudować. Zbyt długo niszczono! Trzeba intensywnie odbudowywać. Nie można dalej lekkomyślnie niszczyć!

Ten dramatyczny apel Ojca Świętego bardzo wolno przebijał się do świadomości elit zafascynowanych wolnością i przekonaniem, że jej osiągnięcie jest już dotarciem do mety, że uruchamia niewidzialną rękę nie tylko rynku, ale i całego życia społecznego. Świadomość, że zdobycie niepodległości jest nowym początkiem, powoli przebijała się do polskich umysłów. Proces ten zainicjował w roku 1991 Jan Paweł II – znacznie lepiej rozumiany dopiero z upływem lat.
Neutralność czy klerykalizm
Innym wielkim problemem było ustalenie miejsca Kościoła w życiu publicznym w wolnej Polsce. Z jednej strony, wielu ludzi Kościoła uzurpowało sobie prawo do mówienia w imieniu polskich katolików stanowiących ponad dziewięćdziesiąt procent całego społeczeństwa, a wielu polityków mieniących się chrześcijańskimi ideologizowało wiarę i starało się przełożyć ją w prosty sposób na polityczne działania; z drugiej strony – każda forma obecności religii w życiu publicznym oburzała media i agresywnie nastawiała sporą część społeczeństwa przeciw klerykalizacji życia w Polsce. Jej symptomami miałyby być powrót kapelanów do więzień i wojska, obecność księży w mediach czy powrót religii do szkół. Dziś te sprawy nie budzą tak wielkich wątpliwości i emocji, ale wówczas ton agresji wobec Kościoła był szeroko rozpowszechniony. Do tych nabrzmiałych kontrowersji odniósł się Papież w Lubaczowie, mówiąc, że postulat neutralności światopoglądowej państwa jest słuszny głównie w tym zakresie, że państwo powinno chronić wolność sumienia i wyznania wszystkich swoich obywateli, niezależnie od tego, jaką religię lub światopogląd oni wyznają. Ale postulat, ażeby do życia społecznego i państwowego w żaden sposób nie dopuścić wymiaru świętości, jest postulatem ateizowania państwa i życia społecznego i niewiele ma wspólnego ze światopoglądową neutralnością. Potrzeba wiele wzajemnej życzliwości i dobrej woli, ażeby dopracować się takich form obecności tego co święte w życiu społecznym i państwowym, które nikogo nie będą raniły i nikogo nie uczynią obcym we własnej ojczyźnie, a tego właśnie doświadczaliśmy przez kilkadziesiąt ostatnich lat.
Co pozostało?
Wiele lat trwała jeszcze w Polsce zimna wojna religijna, ale słowa zasiane podczas pielgrzymki w 1991 powoli wzrastały. Coraz lepiej rozumiano przesłanie Ojca Świętego, doświadczenie coraz bardziej przekonywało o prawdziwości zagrożeń, o których mówił Papież. Sześć lat później, w 1997, Jan Paweł II przyjechał już do innej Polski, do dużo bardziej dojrzałego społeczeństwa.

O. Maciej Zięba OP