Kolumbowie i Pryszczaci. Pokolenie Karola Wojtyły
Trudno znaleźć pokolenie, na którym historia bardziej wycisnęła swoje piętno. Jeszcze trudniej takie, które bardziej pragnęło zapanować nad swoim życiem.
Młodzi mieszkańcy Cieszyna, 1938 r. Fot. NAC
Desplazarse por la línea de tiempo
1918 r.
Odzyskanie niepodległości przez Polskę. Osoby urodzone po tym roku, które maturę zdały tuż przed wojną lub w czasie wojny (a więc urodzone przed 1926 r.) zalicza się często do jednego pokolenia (pokolenia niepodległej, pokolenia wojennego, pokolenia 1920, a najczęściej - pokolenia Kolumbów).
1939 r.
Wybuch wojny był punktem zwrotnym w życiu młodzieży z tego pokolenia, a doświadczenia wojenne - jednym z najsilniejszych czynników zwierających pokolenie w całość.
1945 r.
Zakończenie II wojny światowej. Polska znajduje się pod rządami komunistów, a młodzież ukształtowana w niepodległej Polsce i w czasie wojny staje przed wyborem drogi życiowej.
Dla pokolenia ludzi urodzonych już w niepodległej Polsce, a w dorosłość wchodzących w czasie II wojny światowej wymyślano różne nazwy: pokolenie niepodległej, pokolenie wojenne, pokolenie 1920. Najlepiej przyjęło się „pokolenie Kolumbów”, nazwa zapożyczona z tytułu powieści Romana Bratnego Kolumbowie, opisującej wojenną konspirację warszawskiej inteligenckiej młodzieży.
To pokolenie definiowali literaci. Nazwę dał Bratny. Uosobieniem losu generacji są poeci, którzy zginęli w powstaniu warszawskim, jak Krzysztof Kamil Baczyński (ur. 1921) czy Tadeusz Gajcy (ur. 1922). Legendę zapisał Aleksander Kamiński w książce Kamienie na szaniec. Oto początek tej legendy: „W jednej z dzielnic warszawskich było środowisko młodzieży harcerskiej, które umiało stworzyć atmosferę i warunki, w jakich młodzież czuła się dobrze, pragnęła sama kształcić swe charaktery, sama sobie stawiała cele i sama czyniła wszystko, co w jej mocy, by te cele osiągnąć”.
Wybitna socjolog Hanna Świda-Ziemba przekonywała w pracy Urwany lot, że jedną z najbardziej charakterystycznych cech tego pokolenia było przekonanie o „autorstwie swojego życia”. Mimo że wciąż miotała nimi wielka historia – II wojna światowa przerwała normalne kształcenie, często pozbawiała bliskich, powojenny komunizm uniemożliwiał wybór wymarzonej pracy – ich pokoleniowym doświadczeniem było właśnie samostanowienie. W tym doświadczeniu ma zapewne źródło znane wezwanie Jana Pawła II (ur. 1920), że „człowiek ma uczynić z życia arcydzieło sztuki”.
Samostanowienie wydawało się osobom tego pokolenia możliwe nawet w najgorszych warunkach zewnętrznych, bo dotyczyło przede wszystkim pracy nad samym sobą. Paweł Rodak we wstępie do okupacyjnych pamiętników Andrzeja Trzebińskiego (ur. 1922), poety i publicysty, zauważył, że „nie występują tu nawet same słowa »Niemiec« czy »hitlerowiec«. (…) Istotniejszą bowiem od walki z zewnętrznym wrogiem jest tu walka dokonująca się w samym piszącym – walka z własną słabością, bezczynnością, strachem”. Wojnę samemu sobie wypowiadało wtedy wielu jego rówieśników. Tak rozpoczynał swój dziennik pisarz Jan Józef Szczepański (ur. 1919): „Ten pamiętnik ma cel odpowiedzialny i trudny. Ma mnie wyleczyć i wychować. (…) Będzie obowiązkiem, przeważnie przykrym i uciążliwym. (...) Czy można samego siebie zmienić? Zobaczę”.
Skąd się biorą pokolenia
Każdy człowiek ma własną drogę budowania hierarchii wartości. Przynależność do pokolenia nie definiuje niczyjego losu – dość powiedzieć, że kolegami z jednej klasy byli Tadeusz Gajcy i Wojciech Jaruzelski. Można jednak wskazać cechy, które łączą większość osób urodzonych w kilku kolejnych rocznikach, a odróżniają od tych, którzy urodzili się wcześniej lub później. Wynika to m.in. z uczestnictwa w podobnym procesie socjalizacji oraz ze wspólnych doświadczeń historycznych. Opisując pokolenie, do którego należał Karol Wojtyła, najczęściej ogranicza się je do osób kończących ogólnokształcące szkoły średnie, ponieważ ich socjalizacja (bardzo elitarna na owe czasy – maturę zdawało tylko kilkanaście tysięcy osób rocznie) znacznie różniła się od tej, którą przechodzili młodzi ludzie z rodzin wiejskich i robotniczych.
Świda-Ziemba, próbując odmalować portret tego pokolenia, zbadała dziesiątki pamiętników i korespondencji pisanych jeszcze w latach ich młodości. Żadna z wartości nie pojawia się we wszystkich tych wypowiedziach. Niektóre jednak pojawiały się tak często, że należało je uznać za wyraz pokoleniowego horyzontu światopoglądowego. Przykładem może być przekonanie, że człowiek powinien dążyć do wybitności. Można je odnaleźć w jakiejś formie w zdecydowanej większości świadectw młodości przedstawicieli tego pokolenia. „Zależy mi na tym, by »zaznaczyć się« w klasie. Należeć do grupy osób wybitnych. (…) Może sport mi na to pozwoli? Jestem dobry w nożnej” – pisał w liście jakiś gimnazjalista. „Dlaczego, dlaczego ja muszę się dusić w świadomości tego, że nic nie dokonam wielkiego? – pytała jego rówieśniczka w swoim pamiętniku. – Nie mam ani talentu, ani odpowiedniego podłoża, abym mogła stać się człowiekiem wybitnym”.
Przykłady można by mnożyć. Ważne w tym miejscu rozważań jest to, że było to pragnienie wszczepiane celowo przez nauczycieli w procesie edukacji. Tadeusz Wieroński, wpływowy pedagog związany z obozem rządzącym, tak w 1939 r. określił cechy nowego typu Polaka, jakiego miała wykształcić sanacyjna szkoła: „1) silna wola, zdolna (...) kroczyć z żelazną konsekwencją do raz wytkniętego celu, 2) odwaga wyznawania prawd i czynnego ich realizowania bez względu na konsekwencje 3) gotowość inicjatywy i branie za nią pełnej odpowiedzialności, 4) ofensywny stosunek do zadań (…), 5) odporność na panikę i psychozę niepowodzenia, 6) niezłomny upór w ofiarnej walce (…)”. Okres międzywojenny był wyjątkowym czasem, kiedy najważniejsze środowiska wychowawcze (rodzina, szkoła, Kościół, media) przekazywały zintegrowany pod wieloma względami obraz świata. W efekcie pokolenie, do którego należał Karol Wojtyła, przeszło, jak to się fachowo nazywa, „pomyślną socjalizację”. Oznacza to, że światopogląd przekazany w okresie młodości uznawało ono później za obiektywny.
Otwarty skarb
W kształtowaniu wartości tego pokolenia ogromną wagę przykładano do nauczania historii. Charakterystyczną metodą edukacji historycznej w okresie międzywojennym była tzw. aktualizacja. Chodziło o to, żeby w trakcie lekcji pokazywać przełożenie omawianych zagadnień na teraźniejszą rzeczywistość – historia „ma odgrywać nie rolę arki zamykającej świętości ubiegłych lat, lecz być otwartym skarbem dla twórczości obecnych i przyszłych pokoleń”. W prymitywnej formie polegało to na porównaniu jakiejkolwiek postaci z dziejów z Piłsudskim, ale bywało też przeprowadzane w ciekawszy sposób, np. jako wycieczka do koszar po omówieniu tematu organizacji rzymskich legionów.

Młodzi floreciści w czasie nauki, 1938 r. Fot. NAC
Metoda okazała się zdumiewająco skuteczna. Świda-Ziemba tak pisała o traktowaniu przeszłości w tym pokoleniu: „wydarzenia i postacie historyczne w młodzieżowej komunikacji są traktowane jako część świata osobowego tu i teraz. (…) Historia (…) funkcjonuje na równych prawach z faktami czasu teraźniejszego, a czas teraźniejszy (…) zyskuje dodatkową ramę interpretacyjną poprzez mentalną obecność danych dotyczących przeszłości”. Dlatego przeciętni licealiści mogli napisać w pamiętniku: „Mam nastawienie do życia jak Cezar, którego świetnie rozumiem” albo „Gracchowie przeprowadzali reformy, do których Rzym nie dorósł. Tak właśnie bym chciał żyć”. W młodzieńczej twórczości Karola Wojtyły jest to również wyraźna tendencja, najlepiej widoczna w bardzo ciekawym wierszu Ballada wawelskich arkad, którego bohaterami są św. Szczepan, Pitagoras, Fryderyk Chopin, Mieszko I, Bolesław Chrobry, dalej Mojżesz, średniowieczny rycerz, hordy Batu-chana i Piotr Wysocki.
Wyobraźnia młodych ludzi wchodzących w dorosłość w czasie II wojny światowej była zaludniona przez takie postacie. Jak pisał Andrzej Trzebiński, „historia to jest rzecz żywa, u diabła, i ściska za gardło, kiedy się o tym wszystkim myśli (…)”. To odczucie najpiękniejszy wyraz znalazło w wierszu Historia Krzysztofa Kamila Baczyńskiego:
„Arkebuzy dymiące jeszcze widzę,
jakby to wczoraj u głowic lont spłonął
i kanonier jeszcze rękę trzymał,
gdzie dziś wyrasta liść zielony.
(…) Ach, pułki kolorowe, kity u czaka,
pożegnania wiotkie jak motyl świtu
i rzęs trzepot, śpiew ptaka,
pożegnalnego ptaka w ogrodzie.
(…) Idą, idą pochody, dokąd idą,
których prowadzi jak wygnańców łaski
ląd krążący po niebie. (…)
Jeszcze słychać śpiew i rżenie koni”.
Wewnątrz słowa „my”
Dla tego pokolenia przeszłość była niemal dotykalna. Polacy poprzednich pokoleń stali obok nich i wskazywali im drogę. Tak ich uczono historii. Była to historia nie tylko królów i bohaterów, ale również lokalnych indywidualności (bo historia regionalna odgrywała w ówczesnej edukacji niemałą rolę), którzy przyczynili się jakoś do rozwoju. Dlatego pragnienie wybitności rzadko wiązało się z manią wielkości. Najczęściej butne zawołania w stylu „Jeśli my (...) nie dokonamy w życiu jakichś wielkich rzeczy, to chyba tylko przez wyjątkową złośliwość losu” (to przyjaciele Alka z Kamieni na szaniec) nie wiązały się z uczuciem wyższości, tylko z przekonaniem o powołaniu do służby Polsce.

„Przyjmowało się, że życie udane to życie osobiście szczęśliwe i spełnione, a zarazem realizujące pewną misję społeczną. Tylko takie życie – w świadomości młodych – mogło posiadać sens i wartość” – tak opisywała światopogląd tego pokolenia Świda-Ziemba. Dokładnie taki cel wychowawczy wyznaczano w programach szkolnych. Lekcje historii nie miały nauczyć warsztatu historyka. Miały zainteresować sprawami narodowymi, pomóc zrozumieć obowiązki obywatelskie, wzbudzić silne pozytywne emocje wobec Polski, krótko mówiąc – wychować dobrego obywatela.

Młodzież przebywająca w ośrodku wychowawczym podczas kursu wiedzy o Polsce, 1938 r. Fot. NAC
Tak ukształtowane spojrzenie na świat zostawiło swój ślad w osobistych dokumentach młodzieży z tego pokolenia. Tak o tym pisał 19-letni Karol Wojtyła: „pokolenie (…) ludzi Bożych, co nad sprawą Chrystusową pracują w ciszy i utęsknieniu. A utęsknienie rozsadza im serca, bo w nich znajdują urzeczywistnienie, a poza nim znaleźć nie mogą pola i niwy tak szerokiej, którą by można orać, ot tak: z rozchełstaną na piersiach koszulą i płucami pełnymi żniwnego zapachu”.
Gdyby to powiedział przedstawiciel innej generacji, trudniej byłoby uwierzyć. Młodzi ludzie z pokolenia Kolumbów udowodnili jednak swoją gotowość do poświęceń. Jan Strzelecki (ur. 1919), socjolog – dwukrotnie ranny podczas powstania warszawskiego – pisał w książce o swoich rówieśnikach pt. Próby świadectwa: „Tkwiliśmy głęboko wewnątrz słowa »my« (...). Swojego głodu boimy się nierównie mniej niż głodu drugiego człowieka. Na odgłos strzałów zasłaniamy jego – jego krew boli nas o wiele bardziej niż własna. (...) Nie działamy tak dlatego, że on jest wartością wyższą; ową wartością jesteśmy właśnie my (...)”.
Konflikt wartości
Inną charakterystyczną dla tego pokolenia cechą była ideowość. Posiadanie własnych przekonań stanowiło jeden z najważniejszych celów dla przedwojennej młodzieży. Brak wyrazistych przekonań był dowodem przeciętności. Wanda Leopold (1920), polonistka i afrykanistka, tak wspominała okres okupacji: „Każdy w tym okresie męczył się i szarpał nad wyjaśnieniem sensu świata i historii, starał się budować lub odnajdywać jakiś system myślowy”. Gorączkowe samokształcenie i światopoglądowe dyskusje należą do podstawowych okupacyjnych doświadczeń inteligenckiej młodzieży. Używanie abstrakcyjnych uogólnień było dla tego pokolenia naturalnym sposobem komunikacji (Świda-Ziemba zauważa, że nie pojawiają się one tylko u czterech autorów zbadanych przez nią 143 wypowiedzi).

Dlatego wprowadzenie komunizmu było dla tego pokolenia w jakimś sensie większą tragedią niż okupacja. Uczestnicząc w walce z Niemcami, młodzież mogła realizować wszystkie wpojone im podczas socjalizacji wartości. Można było osiągnąć wybitność w służbie Polsce, w imię idei, w które się wierzy. W systemie komunistycznym było to niemal niemożliwe. Jeśli chciało się osiągnąć wybitną pozycję, trzeba było poświęcić swoje idee. Jeśli chciało się być wiernym ideom – trzeba było liczyć się z tym, że jakikolwiek rozwój zostanie uniemożliwiony. Samo dostanie się na studia wymagało zwykle jakichś ideowych ustępstw od młodych ludzi, którzy przecież najczęściej jak najdalsi byli od wiary w komunizm.

Dwaj młodzieńcy 1938 r. Fot. NAC
Jednym z możliwych rozwiązań tej patowej sytuacji było – uwierzyć. Choć tacy ludzie należeli do zdecydowanej mniejszości, zdarzało się, że młodzież próbowała autentycznie uwierzyć w marksizm. Najbardziej spektakularnym przykładem jest tzw. pokolenie „pryszczatych”, czyli młodych pisarzy, którzy z entuzjazmem poparli ideę podporządkowania literatury wymogom partii. Skoro uwierzyli, chcieli się oddać tej idei cali – dla nich marksizm stał się niemal religią. Najbardziej znanym przedstawicielem tego „pokolenia” (w istocie było to może kilkunastu autorów) jest Tadeusz Borowski (ur. 1922), autor słynnego Pożegnania z Marią, który w 1948 r. na spotkaniu poetyckim powiedział o przeciwnikach literatury w służbie ideologii: „Jedyna droga dla narodu i dla literatury jest otwarta i nie ma tam żadnych zakazów wstępu, ale kto będzie usiłował iść inną drogą, ten zostanie zniszczony”. Okazało się odwrotnie. To próba uwierzenia w sens totalitaryzmu niszczyła „pryszczatych”, którzy później z wielkim wysiłkiem rozliczali się z własną przeszłością. Tadeusz Borowski nie dał rady. Popełnił samobójstwo w 1951 r., do czego według zgodnej oceny biografów przyczyniło się – obok osobistych problemów i wspomnień z Auschwitz – rozczarowanie ustrojem, w który zaangażował się całym sobą.
Co pozostało tym, którzy nie uwierzyli? Nie bez powodu socjologiczny portret tego pokolenia Świda-Ziemba zatytułowała Urwany lot. To pokolenie chciało osiągnąć wybitność w służbie Polsce, pozostając w zgodzie z własnymi przekonaniami. Nowy system uniemożliwił to większości z nich. Karol Wojtyła należał do nielicznych wyjątków.
Ignacy Masny, Centrum Myśli Jana Pawła II
Lugar del evento
Elegir un lugar ...
Warszawa
Kraków
Słowa kluczowe
Indeks osobowy:
Indeks geograficzny:
El proyecto realizado por: 

El proyecto se cofinancia con: 

Mecenazgo: 

Socios: 






























